Futbolowe impresje. Subiektywne podsumowanie tygodnia #2: Pożegnania

Kończą się baraże do MŚ w Rosji. Już niedługo wszystkie karty znajdą się na stole. Póki co do mistrzowskiej talii dołączyły: Szwajcaria przepchnięta przez sędziego, ponieważ o wyniku dwumeczu z Irlandią Północną zadecydował karny z dupy tzn odgwizdany po dotknięciu piłki plecami; Chorwacja, która na luzie pyknęła Grecję. Grecy zagrali na swoim poziomie, dlatego wyeliminowali się właściwie już przed rewanżem; Dania oraz Szwecja – autorka największej niespodzianki czyli ogrania faworyzowanych Włochów. Piłkarzy z półwyspu Apenińskiego zabraknie na Mundialu po raz pierwszy od 1958 roku!
Mi jednak najbardziej zaimponował Gianluigi Buffon. Gość, który w piłce wygrał w zasadzie wszystko i przeżył niemal wszystko – od spektakularnych porażek i upadków, przez aferę korupcyjną, aż po klubowe i reprezentacyjne triumfy. Pomimo prawie 500 meczów w Juventusie i rekordowych 175 meczów w kadrze Włoch, ten legendarny bramkarz płakał po zakończeniu barażu jak młody chłopak. Nie tak wyobrażał sobie ostatni mecz w reprezentacji, nie tak miało wyglądać jego pożegnanie ze Squadra Azzura. Mógł mieć na to wywalone, ale On chciał się w ostatnim sezonie w karierze bić do końca o złoto mundialu i triumf w LM. I za to Go szanuje. Jest tytanem pracy i bardzo ambitnym profesjonalistą – dzięki temu zaszedł tak wysoko. Porównując jego mentalność z polskimi piłkarzykami, którzy noszą głowę w chmurach, bo rozegrali 300 minut w Ekstraklasie… ehhh. Szkoda strzępić klawiatury.
***
Reprezentacyjną karierę niemalże w tym samym momencie zakończył inny golkiper, nasz Artur Boruc. Bramkarz o wielkim, lecz nie do końca wykorzystanym talencie. Miał swoje 2-3 sezony, gdy należał do absolutnego światowego topu. Potem również zaliczał kapitalne interwencje, ale światową formę utrzymywał po 2-3 miesiące, które przeplatał dłuższymi okresami spasienia i lenistwa. W ostatnich latach na światowym poziomie bronił w 2-3 meczach w sezonie.
Rozrywkowy charakter i luzackie podejście do życia nie pozwoliły mu wycisnąć z kariery maksa, a przecież był tego naprawdę blisko. Kilkukrotnei w jego kontekście wymieniano naprawdę wielkie kluby. Niestety żadnego z nich (poza Legia rzecz jasna!) Artek nie ma wpisanego w CV. Gdyby był w pełni profesjonalistą i nie miewał tych brzuchatych okresów, dziś byłby wymieniany jednym tchem razem z Buffonem, jako legenda europejskiego futbolu.
A tak stacza się w przeciętność – nawet w Bournemouth stracił miejsce w pierwszym składzie na rzecz kupionego za 8 mln funtów Begovica. Tak, tego samego Begovica, który ośmieszył Boruca strzelając mu gola za kołnierz w 13. sekundzie meczu:
A przecież jeszcze w maju został wybrany przez fanów Wisienek na najlepszego piłkarza roku! To się nazywa złośliwość losu. Nieuchronnie nadchodzi moment powrotu Boruca do naszej Ekstraklasy. Artur wracaj do domu. Legia Czeka!
Zamiast do Buffona, Boruca porównuje się do rodzimych bramkarskich legend jak Jan Tomaszewski, który zatrzymał Anglię na Wembley. Z całym szacunkiem, ale Tomaszewski był przyspawany do ławy w Legii, a w meczu z Anglikami wykazał się umiejętnością stania w odpowiednim i niezwykle silnym polem magnetycznym – ściągał do siebie wszystkie strzały przeciwników. Nie ten rozmiar kapelusza co Artek. Zresztą mam wrażenie, że upływający czas i nostalgia za sukcesami reprezentacji nieco zakrzywiła rzeczywisty obraz Orłów. Panowie, pora napisać nową, piękną historię, którą będę mógł opowiadać swoim dzieciom i wnukom. Marzę o takim występie naszej kadry na mundialu, po którym Boruc będzie pluć sobie w brodę, że mógł jeszcze w 2018 r. być tym trzecim bramkarzem w ekipie Nawałki i zdobyć medal na turnieju.
Bo jak nie teraz to kiedy?
***
Nasza reprezentacja rozegrała dwa mecze towarzyskie. Czepialiście się Januszy, że oddawali bilety, a tymczasem powinno się głośno obśmiewać tych, którzy nie mieli wystarczająco instynktu samozachowawczego, żeby miejsce na stadionie zamienić na fotel z piwkiem przed TV. Współczuję tym, co musieli te męczarnie oglądać na żywo – zimno, nudno, niewygodnie i jeszcze jakiś debil wyje wuwuzelą do ucha.
To tylko potwierdza inteligencję kibicowskiej braci. Chodzimy na mecze na które warto się pofatygować – tam gdzie jest jakaś stawka, emocje na trybunach i czasami na boisku, a piłkarzom przynajmniej chce się markować zaangażowanie. A taki Janusz idzie bezmyślnie na mecz kadry B, bo jest taka moda i można bilet łatwo kupić…
Miał być szał wąsatych Januszy i seria radosnych okrzyków oraz słodkich foteczek po zwycięstwie w nieistotnym meczu, a zamiast lansu była stypa w oparach piwska z biedry i 90 minut jednostajnego scrollowania fejsa na smartfonach. Po boisku biegały jakieś ofermy, których „fani reprezentacji” nie kojarzą ani z twarzy ani tym bardziej z nazwiska. Nie padła dla nas ani jedna bramka. Zanotowaliśmy remis i porażkę. Dramat Janusza.
***
Dokonaj zmian mówili. Wprowadź świeżą krew i zastosuj inną taktykę radzili. On posłuchał i posłał w bój przeciwko Meksykowi rezerwowy skład, w dodatku w innym ustawieniu niż zazwyczaj grała reprezentacja. Obrona wypadła poprawnie, pomoc przeciętnie, a napad bez Lewego nie istniał. Nawałka dokonał zmian oraz przetestował taktykę z trójką obrońców i pokazał wszystkim „ekspertom”, że to on ma rację grając w kółko to samo, tymi samymi ludźmi. Po prostu zmiennicy żelaznego składu są o jakieś 3 klasy gorsi. Niestety nie wróży to dobrze naszej kadrze w dłuższej perspektywie, ale póki co mamy na horyzoncie jeden cel – Rosję. Potem będziemy się zastanawiać co dalej…